Kabarety w Polsce zawsze powstawały jak grzyby po deszczu. Zwłaszcza za czasów PRL-u, czyli tzw. komuny, podobnie jak muzyka, szczególnie rockowa, odgrywały istotną rolę nie tylko kulturową, ale także społeczną i polityczną. Były swego rodzaju wentylem bezpieczeństwa, przez który, doprawiona niejednokrotnie szyderczym śmiechem, uchodziła bezsilna złość stłamszonego przez ustrój społeczeństwa.
W taki sposób ludzie wyrażali swoją krytykę, niezadowolenie i wreszcie rozczarowanie otaczającą ich szarością dnia codziennego. Zawoalowane, ukryte przed czujnym okiem cenzorów teksty dotyczące najczęściej spraw trudnych i poważnych, których komizmu, ironii i absurdalności nie rozumiał nikt oprócz obywateli Polski, padały ze scen wypełnionych do granic możliwości mniejszych i większych sal.
Znana jest anegdota o pewnych czterech panach dobijających się do wypełnionej po brzegi kawiarni Nowy Świat, w której akurat miał swój występ pewien kabaret. Tak długo stukali, aż wreszcie ich wpuszczono. Dostawiono specjalnie dla nich stolik. Usiedli, posiedzieli dziesięć minut i sobie poszli. Owi panowie okazali się być biznesmenami z Niemiec. Kiedy zobaczyli afisz zapowiadający kabaret, postanowili się zabawić kierując się zachodnim doświadczeniem. Wskazywało ono, że kabaret to wesołe piosenki, roznegliżowane dziewczyny, może jakiś striptease.
A tu wychodzi jakiś facet i ględzi coś po polsku. Naród się śmieje do łez, a oni nic nie rozumieją. Zapytali, czy to tak będzie cały czas. Kiedy usłyszeli, że tak to wstali i wyszli. Dla nich to nie zabawa, ale nuda. To był inny świat. Programy kabaretowe powstawały zawsze w atmosferze sprzeciwu, buntu wobec rzeczywistości, władzy, utartych konwenansów. W śmiechu, często gorzkim i ironicznym, jednoczyli się słuchacze oczekując inteligentnej rozrywki wykpiwającej dramatyczną głupotę, indolencję, czy wreszcie obłudę warstw rządzących tamtych czasów.
Wszelkie dwuznaczności, niedopowiedzenia, odwoływanie się do skojarzeń w kabaretowych tekstach wywoływały w kraju nad Wisłą salwy śmiechu, który był lekiem na ogromną dawkę ówczesnego zła. Jasny podział na «nas» i «onych», z których można się było śmiać do woli siedząc spokojnie na widowni, łączył obywateli, dawał poczucie jedności i siły.
Słynne słowa: «Kto zamawiał ruskie? (chodziło o pierogi) Nikt, same przyszły», wywoływały powszechną radość, zatem wszyscy na widowni myśleli tak samo, puszczone perskie oko ze sceny było zrozumiałe dla każdego. Niewątpliwie była to swego rodzaju zabawa między twórcą a widzem. Jeden z nich miał świadomość, że za wiele wprost, otwartym tekstem, powiedzieć nie może, ponieważ mogą go spotkać przykre konsekwencje. Ten drugi wiedział, iż w słyszanych skeczach oraz piosenkach należy poszukać podwójnego dna i ukrytych odniesień do rzeczywistości.
Dobry kabaret to była zawsze atmosfera, jedyna i niepowtarzalna, a jego program wyrażał światopogląd. Za czasów PRL-u brzydząc się tanimi chwytami wulgaryzmu i prostactwa kabarety bawiły i apelowały jednocześnie do rozumu widza, dźgały w jego sumienie i poczucie przyzwoitości. Intrygowały formą i zachwycały wykonawczą perfekcją.
Po wojnie najlepsze wzorce kabaretu literackiego prezentowały zespoły: «Piwnicy pod Baranami» z nieodżałowanym Piotrem Skrzyneckim, «Dudka» z niezrównanym Edwardem Dziewońskim, «Kabaretu Starszych Panów» Jeremiego Przybory i Jerzego Wasowskiego, «Tey» z Zenonem Laskowikiem i Bohdanem Smoleniem czy «Elity» z Janem Kaczmarkiem.
Piotr Skrzynecki, kabaret «Piwnica Pod Baranami». Public domain
Jan Kaczmarek, kabaret «Elita». Public domain
Jeremi Przybora i Jerzy Wasowski, «Kabaret Starszych Panów». Public domain
Co ciekawe, większość z tych ludzi nie miała wykształcenia estradowego. To byli inżynierowie, architekci, fizycy, poloniści, a jednak teksty, które po nich pozostały, stanowią absolutny kanon dobrego, wciąż niestarzejącego się inteligentnego humoru.
Tak było, gdy kryzys w gospodarce PRL rozkręcił się na dobre. Kolejki przed sklepami, puste półki i gołe haki stały się w końcu tematem numer jeden. «Babcia starowinka odpytuje ekspedientkę: Jest cielęcina? – Nie ma. A schab? – Nie ma. To może wołowina? – Nie ma. Staruszeczka zaszurała nogami i wyszła ze sklepu. Ekspedientka westchnęła: Ta to ma pamięć».
Gabriela Woźniak-Kowalik,
nauczycielka skierowana do Łucka i Kowla przez ORPEG
Na głównym zdjęciu: Zenon Laskowik i Bohdan Smoleń, kabaret «Tey». Public domain